Nagle pewnego dnia zmienia się wszystko. Do tej pory nie rozumiałem siebie. Myślałem, że wszyscy ludzie tak żyją jak ja - w skrajnych emocjach. Te emocje wśród znajomych i ludzi to mania ogromna radość - dusza towarzystwa (dla mnie maska ucieczka przed pytaniami). W domu cisza nerwowość silna depresja. Dwie twarze - jest i trzecia. Trzecia to ja sam w sobie - meczący się i nie nienawidzący siebie samego. Nienawidzący? bo jako dusza towarzystwa kłamię ludzi, że moja żona ma wspaniałego męża. Jako mąż nie nienawidzący siebie, że nie potrafię kochać inaczej.
Jak wiecie wszystko zaczęło się od "jednokierunkowego korytarza", który zaprowadził mnie do autodestrukcyjnego myślenia - innymi słowy chciałem się powiesić. Było to wynikiem wielu wątków życia. Głównym to oszustwo bankowe i brak sprawiedliwości w sądach.
Kiedy się dowiedziałem, że jestem chory nie wiedziałem czy mówić żonie. Jednak to w sumie moja druga połowa więc powiedziałem. Byłem zdania, że to wystarczy. Ona nie. Powiedziała bliskim z rodziny. Co usłyszałem? Niby nic. Wszystko było ok. Jednak po czasie gdy miałem lekkie załamanie z powodu zmiany reakcji organizmu na leki usłyszałem "każdy może sobie wymyślić chorobę i na nią chorować". Zrozumiałem, że jestem brany za symulanta. Postawiłem grubą kreskę - zabroniłem żonie mówić o chorobie. To ja zacząłem decydować o tym kto wie. Dziś rodzina (chyba) wierzy, że nie jest mi prosto.
Przyjaciele? jest 5-6 osób zewnętrznych które wiedzą. Są to osoby zaufane - 4 traktują mnie normalnie jak zawsze dwie podeszły z dystansem jakby sobie myślały, że jestem jebnięty. Choć zawsze śmialiśmy się do łez nagle okazało się, ze moje wygłupy to choroba psychiczna. Schizofrenia. "Kurwa a jak nas w nocy zabije!"
Moja żona. "Boi się mnie" mam przecież wahania nastroju - raz anioł innym razem wkurzę się bez powodu (choć wg mnie powód jest). Ważne jest aby nie zapomnieć leków bo wtedy jest źle..... jej strach polega na tym, że czasami nie panuję nad emocjami i kocham ją skrajnie. Za mocno przytulę, bo kocham tak, że chciałbym żeby flaczki jej wyszły ;) innym razem czuję chłód i obawę samotności i się izoluje od niej. Rapidalność dodaje smaczku bo moje nastroje czasami wahają się z godziny na godzinę. Powiem coś czego żałuję i krzywdę tym a potem chce kochać. Dobrze, że znamy sprawce tego przynajmniej mogę przyjść i powiedzieć "Przepraszam nie panuję nad tym". I wybacza.
Jak żyję? nie mówię o swojej chorobie. Wykonuje prace - mam kontakt z ludźmi i odbierają mnie jako sympatycznego gościa. Czasami jak śmieją się z moich żartów ja w środku śmieje się z nich "żebyście wiedzieli, że to objaw ciężkiej dla mnie choroby". Ludzie nie rozumieją, że można żyć - chorować i żyć. Pewnie, że jest ciężko, bo nie mogę się nagle rozpłakać w pracy bo mi źle. Muszę codziennie walczyć o normalny dzień. Czuję nieodparta pokusę aby usiąść na ławce na golasa. Nie jest to kwestia chęci, żeby ludzie patrzyli czy uwielbienie ekshibicjonizmu ale chęć wyjścia z ram.
Co jest lepsze? wiem, że coś co do tej pory było dla mnie nie do pojęcia - to jest coś nade mną. Jako człowiek uzależniony od wielu rzeczy nie umiałem sobie wybaczyć potknięć przy obietnicach. Np Post nigdy mi nie wychodził - teraz kiedy wiem, że jest ChAD i to on też chce żyć nie obwiniam siebie za błędy. Poznałem księdza (mój spowiednik), który mi wyjaśnił, że w tej chorobie nie ma czasami winy. Po prostu mózg się wyłącza i brniesz w alkoholizm. Nie ważne jest to, że przegrałeś ale że wiesz przez co i walczysz. Cienka granica między samousprawiedliwieniem się a faktycznym niekontrolowaniem emocji.
A więc ja akurat pozostawiam chorobę dla siebie - jest mi tak dobrze. Mam doskonałą maskę, że nawet znajomi co wiedzą zapominają, że choruję. Czuję się wyjątkowy bo ChAD daje też inne możliwości - pierdolimy co inni uważają i możemy bezkarnie tworzyć rzeczy jakie są w nas. Ja co prawda nie daje do końca upustu na poziomie artystycznym w swoich myślach żeby nie krzywdzić żony ale nie interesuje mnie opinia innych na temat mojej twórczości.
Widziałem ludzi, którzy chwalili się chorobą - dziś są na odstawce społecznej bo przyznanie się do choroby w niczym nas nie usprawiedliwia. Nie ma tak ze możesz dać w pysk policjantowi i powiedzieć,że jesteś chory. Potraktuj ChAD jak hemoroidy - nie wszyscy muszą wiedzieć.
Ale nadchodzi dzień kiedy możesz zaufać kolejnej osobie i ona cię nie skreśli. Warto czekać.
Przypomniało mi się "jak nie wiesz komu dać w mordę to daj policjantowi. Nie odda." :)
OdpowiedzUsuń