Czasami kiedy lecą dni wszystko jest na nie. Jadę autem - akurat przede mną czerwone światło. Jadę dalej - gaśnie lampa. Wsiadam do auta nie odpala. Wtedy żona mówi mi "jak myślisz tak masz" - moja odpowiedź jest oczywista: "idź mi precz z tymi sloganami wprost z podręcznika akwizytora." Ale potem okazuje się, że tak jest. Nasze obawy są podświadome i przyciągamy nimi niefajne rzeczy. Receptą na szybkie wyjście z tego błędnego koła staje się dla mnie tekst "Przypadek Stefana" . Polecam wam na sobotni wieczór dla humoru.
Tak, tak, Stefan był piekielnym pechowcem... O co chodzi? Chodzi o to, że... Albo nie, od początku.
Stefan był sportowcem, konkretnie - skoczkiem w dal. Samo w sobie nie jest to jeszcze oczywiście niczym złym ani niezwykłym. Proszę jednak sobie wyobrazić, że Stefan, zawsze, ale to zawsze, zajmował wyłącznie drugie miejsca. Zawsze był drugi, zawsze zdobywał wyłącznie srebrne medale. No, co prawda, nigdy nie był trzeci, ale przecież cały kłopot w tym, że nigdy nie był pierwszy - czy to była olimpiada, czy mistrzostwa kraju, czy jakaś całkiem lokalna, mało znacząca impreza.
Stał w miejscu jak kamień. Z kolei wokół niego wrzało jak w ulu. Ten kto zdobył złoty medal, na następnych zawodach zajmował, powiedzmy, piąte miejsce, a wygrywał zupełnie nieoczekiwanie ktoś z drugiej dwudziestki, komu jakimś cudem udał się jeden skok. Zawodnicy zamieniali się miejscami, odchodzili starzy, przychodzili młodzi, zaś Stefan ciągle był drugi.
Każdy kolejny srebrny medal umieszczał w swoim pokoju, który był już nimi wypełniony po brzegi. Srebrne medale zwisały także z sufitu, a jeden nawet zdobił palemkę, która rosła w doniczce stojącej na parapecie. No, trzeba tu uczciwie dodać, że nie było wśród nich ani jednego brązowego,
nie było też jednak ani jednego złotego. Mogłoby być i ze trzydzieści brązowych, byleby choć jeden był złoty. Złoty medal za zdobycie pierwszego miejsca. Nic z tego. Stefan załamał się i w końcu, odsunął od sportu. Po jakimś czasie, aby sprawdzić, czy przypadkiem pech go nie opuścił, wystąpił pod zmienioną twarzą i nazwiskiem gdzieś na mityngu w Argentynie. Wrócił przywożąc srebrny medal.
Zaczął pić. Pił "Złotego bażanta" i "Goldwasser", palił "Golden American". Powoli się staczał. Chodził po mieście brudny i nie ogolony, opowiadając wszystkim, którzy chcieli go słuchać, swoją historię. Prawdę mówiąc nie było ich zbyt wielu. Pewnego dnia, gdy Stefan obudził się po alkoholowej libacji na kolejowym nasypie, olśniło go:
-Na pewno nikt na świecie nie ma więcej
srebrnych medali niż ja! Więc jeśli chodzi o srebrne medale, mam złoty! Jestem pierwszy! - pomyślał w przypływie euforii.Ucieszony pobiegł do domu i napisał list do specjalnej komisji, która znała się na takich rzeczach.
Niestety. Okazało się, że"w Bułgarii jest pewien zapaśnik, który ma więcej srebrnych medali niż on. A więc nawet jeśli chodzi o srebrne medale, należy mu się srebrny medal. Gdy Stefan go otrzymał, zebrał ze ścian wszystkie swoje medale i zapakował je do wielkiego kotła (a było ich tyle że ho ho, choć
nie najwięcej na świecie). Rozpalił ogień i przetopił je wszystkie na jeden olbrzymi srebrny medal. Wsadził go na taczkę i zatargał na most. Tam zawiesił go sobie na szyi, właściwie przywiązał się do niego wielką szarfą, i skoczył z nim do wody. Gdy policja wyciągnęła go na pokład motorówki, nie żył.
- To już drugi taki- powiedział beznamiętnie aspirant Wesołowski.
(by Robert Górski-Kabaret Moralnego Niepokoju)
Nie daj się przesądom :) nie ma piątków 13
0 komentarze:
Prześlij komentarz