Dzisiejszy poranek należał do koszmarów minionego ćwierćwiecza. Ostatnie 25 lat tak się czułem. Nie wiem czy to pora roku czy może zbyt niska dawka leku, ale dziś obudziłem się i chciało mi się wyć. Budzę się w domu zimno, za oknem ciemno. Mam 30 minut na zorganizowanie się. Stoję w ciemnym pokoju - ziewam jakbym nie spał całą noc. Nie chce mi się ubrać - ubranie się wygląda tak jakbym miał teraz wspinać się na górę. Ciuchy są zimne to odbiera energię. Muszę zrobić sobie herbatę - pobudka o tej godzinie powoduje u mnie odruch wymiotny. Przez co też nie jadam śniadania. Szybko wkładam te zimne ubrania wskakuje w kurtkę i papcie i biegnę zapalić silnik w aucie. Toż kurwa zimno tam jak w iglu. Propos iglo wymienia się na "w iglu".
Jedyne co mnie trzyma przy życiu to fakt, że wieczorem prowadzę wykłady. Lubie to choć zabiera mi to życie. Taki paradoks. zakładanie kurtki i butów powoduje u mnie wyciskanie łez. Jest to koszmar. Ograniczyłem sobie w życiu cierpienia tak iż nie sznuruje butów. Dwa powody. Pierwszy - zaoszczędziłem w całym swoim życiu 31 godzin czyli dzień i 7 godzin. Drugie nie męczę psychiki czasem związanym z kontaktem z obuwiem.
Teraz i tak poranki są w skali od 0-10 na poziomie 5 a do tej pory były na poziomie zerowym. Do dziś pamiętam moje poranki do szkoły liceum. No na szczęście liceum miałem 50/50 ranki i popołudnia. Studia cudem skończyłem bo nie mogłem się rano zwlec na uczelnie.
Czasami mam ochotę po prostu wrócić do łózka i zasnąć to jest nieustanna walka - ja konta mózg. Praca konta bezrobocie. Nie wiem jak to opisać - to jak tortury. Kiedy leki zaczną działać wtedy zaczynam żyć a tak....
[embedyt] http://www.youtube.com/watch?v=Q9DL5i8bbTQ[/embedyt]
0 komentarze:
Prześlij komentarz